"Najlepsze metody na szybkie zajście w ciążę – sprawdzone sposoby w Polsce"
"Najlepsze metody na szybkie zajście w ciążę – sprawdzone sposoby w Polsce"
"Boże, jak ja się nacierpiałam z tym zajściem w ciążę... (naturalne sposoby z Polski, które mogą pomóc?)"
No więc tak, wczoraj rano, jak stałam w tej kolejce do Biedronki przy ulicy Krakowskiej w Poznaniu (ta obok mojego bloku, wiecie, gdzie zawsze śmierdzi jakimiś dziwnymi przyprawami), to usłyszałam jak dwie baby przede mną gadają o jakichś ziołach na płodność. A ja tu, 32 lata, od dwóch lat staramy się z Mikołajem (mój mąż, nie ten od prezentów, chociaż czasem też by się przydał, haha), i nic. Zero. Tyle testów zrobionych, że mogłabym nimi wykleić ścianę w łazience.
I wtedy sobie pomyślałam: "Kurczę, może te stare polskie babcine sposoby jednak coś dadzą?" Bo wiecie, w Polsce mamy tyle tych naturalnych remediów, że szkoda nie spróbować. Ale nie takich głupot z internetu, tylko prawdziwych, sprawdzonych.
Najpierw poszłam do tej zielarki pod Rynkiem w Poznaniu, ta starsza pani, co zawsze ma wiązanki ziół wiszące do góry nogami. Powiedziała mi, żebym piła napar z czerwonej koniczyny. No dobra, kupiłam, parzę, piję, smakuje jak siano zmieszane z gównem (przepraszam za język, ale no...). Minął miesiąc, zero efektu. Ale za to moje włosy wyglądają lepiej, więc może nie wszystko stracone?
Potem moja teściowa (ta od "a kiedy wnuki?") przypomniała sobie, że jej kuzynka w Lublinie zajścia w ciążę po syropie z pędów sosny. No i co? Ja biedna, stoję w lesie pod Wronkami, zbieram te młode pędy, brudzę ręce żywicą, a potem jeszcze musiałam to gotować w domu. Smród był taki, że sąsiedzi pukali, czy się coś nie pali. Efekt? Nic. Chyba tylko Mikołaj się przestraszył, że go otruję, bo jak zobaczył tę miksturę, to uciekł do kolegi na piwo.
A, i jeszcze ta cała pokrzywa! Wszędzie piszą, że super na hormony. No to ja, głupia, zamiast kupić w aptece, to poszłam zbierać sama. I co? Pokłółam się jak idiota, bo nie wzięłam rękawic. Swędziało mnie wszystko przez trzy dni. Zero ciąży, za to teraz wiem, jak wygląda alergia kontaktowa.
No i teraz najśmieszniejsze – moja koleżanka Kasia (ta od "a ja nie planowałam i się udało", oczywiście) powiedziała mi, że jej babcia zawsze mówiła, że należy jeść dużo kiszonej kapusty i pić sok z buraków. No dobra, spróbowałam. Przez tydzień jadłam kapustę na obiad, kolację i pewnie bym i na śniadanie, gdyby Mikołaj nie powiedział, że śmierdzę jak stara beczka. A sok z buraków... Boże, jak ja to przeżyłam. Wygląda jak krew, smakuje jak błoto. Efekt? Tylko to, że teraz mój mąż boi się, jak widzi czerwoną plamę na podłodze (to ja rozlałam sok, nie miesiączkę, spokojnie).
No więc... nie wiem. Bo wiecie co? Wszystko to próbowałam przez ostatnie pół roku, a tu nadal nic. Ale! Ostatnio byłam u lekarza (dr Nowak, super gość, ma gabinet przy ul. Głogowskiej), i powiedział, że czasem po prostu... trzeba dać sobie czas. Że te wszystkie naturalne metody mogą pomóc, ale nie ma cudownych rozwiązań.
I wiecie co? Może i racja. Bo po co się stresować, jak i tak nic z tego nie wychodzi? Może lepiej po prostu żyć, a nie liczyć dni w kalendarzu. Ale no... łatwo mówić, prawda?
Bo ja jeszcze nie wiem, czy to wszystko ma sens. Może kiedyś napiszę część drugą, jak już coś się zmieni. Albo i nie. Bo życie to nie blog parentingowy, tylko czasem po prostu... syf i smutek. Ale hej, przynajmniej mam teraz fajne włosy od tej koniczyny.
A wy? Macie jakieś sprawdzone polskie sposoby? (Tylko nie piszcie o staniu na głowie, bo już próbowałam i tylko się przewróciłam na szafkę).
P.S. Mikołaj mówi, że jak jeszcze raz przyniosę do domu jakieś zioła, to się wyprowadza. Więc może jednak czas na przerwę... 😅
Marzysz o dziecku? Praktyczne porady, jak szybko zajść w ciążę w Polsce
Polski przewodnik po płodności: Jak zwiększyć szanse na ciążę w 3 miesiące