Jak szybko zajść w ciążę w Polsce? Porady dla par starających się o dziecko
Jak szybko zajść w ciążę w Polsce? Porady dla par starających się o dziecko
"Zaszłam w ciążę naturalnie. I co teraz?"
No więc, wczoraj rano, jak zwykle robiłam sobie kawę w tej starej ekspresie po babci (ten zielony Tchibo, co ciągle się zacina), i nagle... no kurde, test pokazał dwie kreski. A ja tak stoję w łazience w tych rozciągniętych majtkach z Biedronki, co kupiłam w paczce trzy lata temu, i myślę: "Serio? Teraz?".
Bo wiecie, ja i Mirek (mój chłop, ale nie wiem czy jeszcze chłop, bo ostatnio się kłócimy o to, czy powinniśmy wynająć większe mieszkanie) staraliśmy się, ale tak pół żartem, pół serio. Raz piliśmy wino z Karoliną (moja współlokatorka, pracuje w korpo i ma kota) i gadaliśmy, że "jak Bóg da". No i dał, cholera.
Tło sytuacyjne, bo pewnie się zastanawiacie: Mieszkamy w tej dziurawej kawalerce na Woli, obok tego żabki, co zawsze ma awarię terminala. Mirek zarabia 5800 zł na rękę w warsztacie, ja 4200 w call center (Orange, dział reklamacji, masakra). I teraz pytanie: jak tu utrzymać dziecko, skoro nawet rachunki za prąd przyprawiają mnie o zawał?
Aha, i jeszcze jedno – moja mama. Jak jej powiedziałam, to najpierw krzyknęła "O mój Boże!" po czym od razu: "Ale przynajmniej ślub będzie?". Typowe. Jakby ciąża była przepustką do kościoła. Mirek na to: "Ela, daj spokój, żyjemy w XXI wieku". No i się zaczęło.
Szczegóły, bo lubię się rozpisywać:
Test kupiłam w Rossmannie za 9,99 zł (ta różowa opakowanie, zawsze biorę ten, bo ma aplikację do odczytywania wyniku – postęp!).
Była środa, 14:30, akurat leciał "Dzień Dobry TVN", a ja myślałam, że zwymiotuję ze stresu.
Mirek akurat był u mechanika, bo jego stary Golf znów zepsuł się na rondzie (to auto to przekleństwo, ale mówię mu: "Lepiej dziecko wozić w gruzie niż w kredycie").
Emocje? Mieszanka wybuchowa. Z jednej strony – łzy szczęścia, bo przecież to cud, prawda? Z drugiej – panika, bo "czy ja w ogóle nadaję się na matkę?". Wczoraj o 3 w nocy przeglądałam forum "Mamotoja" i płakałam nad komentarzem, że "jak nie masz 10k na miesięcznie, to nie płodź kaleki". Dzięki, randomowy internetowy ekspert.
Aha, i jeszcze lekarz. Poszłam do tej ginekolog od koleżanki z pracy (dr Kowalska, ul. Chmielna, 350 zł za wizytę, bo NFZ ma terminy na 2025 rok). Ona na to: "Wszystko w porządku, proszę brać kwas foliowy i nie stresować się". "Nie stresować się" – łatwo powiedzieć, jak się nie płaci za czynsz w Warszawie.
Co dalej? Nie wiem. Mirek mówi, że "jakoś to będzie", ale on tak mówi nawet, gdy lodówka przestaje działać (a potem jemy żarcie z mikrofali przez tydzień). Moja szefowa w Orange pewnie dostanie białaczki, jak jej powiem, że potrzebuję urlop macierzyński. A ja? Czasem się cieszę, czasem płaczę w kiblu, patrząc na swoje 28 lat i stan konta.
Zakończenie? Nie ma. Bo życie to nie film, gdzie w tle leci muzyka i wszystko się układa. Może za miesiąc będę pisać, że poroniłam. Albo że jednak ogarnęliśmy z Mirkiem większe mieszkanie. Albo że się rozstaliśmy. Kto kurwa wie.
P.S. Jak macie namiary na tanie wózki z drugiej ręki, to piszcie. I nie mówcie mi o tych "idealnych macierzyńskich planach", bo ostatnio mój plan to było "nie płakać przy płaceniu za zakupy".
Problemy z zajściem w ciążę w Polsce – gdzie szukać pomocy?
Szybko w ciążę w Polsce – 5 kluczowych kroków, które musisz znać